sobota, 26 stycznia 2013

Carreras, Domingo, Romanowski;)

Luciano z zaświatów na pewno nie obrazi się, miał przecież poczucie humoru. José i Plácido też pewnie uśmiechnęliby się przyjaźnie do Wojtka - "tenora" rehabilitacji, który z elektrycznej ciszy, odbierającej zdolność panowania nad własnym ciałem, potrafi wydobywać "dźwięki".
Trudno mi było zabrać się do kolejnego wspomnienia. Już nie tylko dni, ale i noce za krótkie, aby zdążyć ze wszystkim.  Do czasu, którego brakuje dołożyły się wątpliwości: czy to potrzebne, czy warto.

Obudziła mnie Monika. Opowiadałam jej o Bielsku. O Wojtku, Kasi, Tomku, Dominice.
- To jest niesamowite. Powinnaś to wszystko pisać - powiedziała. 
Potwierdziła tylko to, co w głębi duszy od początku wiem: powinnam to wszystko pisać, bo sama takich historii szukałam. Historii -  "drogowskazów" dla Artura, Kasi, Adama, Anety, Aśki.  Jak radzić sobie z "elektryczną ciszą". Nie było łatwo znaleźć. Skoro nie było łatwo, więc jasne jest, że my powinniśmy za sobą stawiać "drogowskazy" dla innych.
Spróbuję. W zakamarkach dnia, albo nocy znajdę czas.

Ponieważ tę notkę zaczęłam od trzech tenorów, wypada przedstawić Wojtka Romanowskiego: dobry, ciepły, mądry człowiek. 
W jego głowie - encyklopedia wiedzy o  tym jak "dzieje" się każdy ruch i dlaczego czasem się "nie dzieje". W jego rękach - moc. Bez obrazy dla panów strongmanów, którzy jedną ręką potrafią pchnąć lokomotywę, ale żaden z nich nie potrafiłby spowodować aby ktoś, komu ucichły mięśnie, ruszył choćby krok do przodu. Wojtek to potrafi. 

Chyba wiem dlaczego potrafi. Nie tylko dlatego, że dużo wie. Prawdopodobnie przede wszystkim dlatego, że wierzy, często wbrew opiniom lekarzy, że jego pacjenci odzyskają władzę w rękach, nogach, że  tym, którym cisza opanowała mózg, wróci jasność myślenia. 

Gdy w październiku 2012r. po raz pierwszy wróciliśmy od Wojtka z potężną dawką sił i nadziei, pomyślałam, że nie możemy tego zachować tylko dla siebie. Jeszcze zanim dotarliśmy do Bielska, trzymałam się jak ślepiec poręczy - myśli, którą nie pamiętam kto mi podpowiedział: ludzie wstają z wózków inwalidzkich, ale tylko ci, którzy wierzą, że wstaną.  Zaraz po niej pojawiała się sceptyczna konkurentka dobrej myśli: wszystko pięknie, tylko niech potwierdzi mi to ktoś, kto się na tym naprawdę zna. Doczekałam się. Już pierwszego dnia Wojtek postawił Artura na nogi. Kazał oprzeć ręce na poręczach chodzika. Sam usiadł na wózku inwalidzkim tuż za nim, dłońmi przytrzymał kolana i powiedział:
-No idź. Jak chcesz nauczyć się chodzić nie chodząc? Trzeba próbować chodzić, żeby nauczyć się chodzić.

Genialne. Przez ostatnie pół roku nikt nas w ten sposób nie oświecił.
Artur poszedł. Bez pomocy Wojtka nie dałby rady, ale nic to... Stawiał krok za krokiem i szedł przed siebie.
- A teraz wbij sobie do głowy, że chodzisz. Ty już chodzisz, tylko teraz trzeba pracować nad tym, żeby chodzić coraz lepiej - powiedział Wojtek.

Nie mogliśmy zostawić tego tylko dla siebie.
Dlatego dziś w Bielsku jest Kaśka i stawia swoje pierwsze kroki od lutego zeszłego roku. Od tego koszmarnego, zimowego dnia, gdy wsiadła w swojego opla tigrę, zrobiła autkiem "salto" zakończone poza drogą, a w jej nogach i rękach zaczęło być "elektrycznie" cicho.
Pisząc pierwsze słowa bloga i nadając mu tytuł, miałam plan, aby nie była to tylko historia Artura, bo niezłomnych jest więcej.
Następnym razem opowiem o Kasi.
Drogowskaz do Wojtka znajdziecie w zakładce "przyjaciele".