niedziela, 31 marca 2013

Kasia

Pięknych Świąt. I wiosny po świętach. Każdego dnia przez cały rok niech będzie wiosna w Waszych myślach, bo jeśli tam jest wiosna, to wszędzie wokół może być mróz, deszcz, wichura, a wszystko i tak jest cudne.
Miało być o Kasi i będzie, bo święto akuratne, aby Kasieńce dedykować tę chwilę składania liter w zdania.
Pomyślcie co może błądzić po głowie ślicznej, mądrej dziewczyny, która właśnie nabierała rozpędu w życiu na własny rachunek, w spełnianiu swoich marzeń, gdy poniżej ramion stało się elektrycznie cicho.

Jedna podróż autem, jeden niefart na drodze, który może zdarzyć się każdemu z nas i jedna z pierwszych myśli po przebudzeniu na szpitalnej sali, która ma prawo mieścić się w dwóch słowach: "koniec świata".

Kasiowy kręgosłup poddany przeciążeniom podczas wypadku samochodowego nie wytrzymał w tym miejscu, gdzie szyja zbliża się do ramion. Efekt: przestały działać nogi, brzuch, plecy, ręce... mogą też nie działać nerwy i mięśnie odpowiedzialne za oddychanie.
Cały organizm "wariuje". Skóra nie czuje dotyku, a w największy upał  trudno wytrzymać z przejmującego zimna. Neurologiczny ośrodek temperatury stracił łączność z "centralą" czyli z mózgiem.
Mamie Kaśki - Bogusi tuż po wypadku lekarze powiedzieli, że jej śliczna córka resztę życia spędzi w łóżku bez szansy na samodzielność. Mówili, że będzie wymagała troski jaką trzeba otoczyć noworodka z taką różnicą, że niemowlak wszystkiego się nauczy...
Gdy pierwszy raz zobaczyłam Kasię, latem 2012r.  w Tarnowskich Górach, mówiła szeptem, bo w tchawicy zrobiono jej dziurę dla respiratora. Bogusia woziła ją w dużym wózku, który zapewnia pozycję "fotelową". Słabiutkie ręce trudno było dźwignąć do góry.
Bogusia i Kaśka nie uwierzyły lekarzom. Dzięki temu, że nie uwierzyły, mogę dziś uśmiechać się na widok Kasiowych pisanek. Z  radością ślę dalej w świat jej dzieło. Dłonie Kaśki nie działają jeszcze tak jak u każdego, kto nie doznał "elektrycznej ciszy", ale wystarczająco dobrze, aby można było wyczarować spod palców takie piękności.


Kasia każdego dnia kilka godzin poświęca na trening mięśni, które miały nie działać, a jeden po drugim budzą się z ciszy. Nie spędza życia w łóżku, ani nawet na wózku elektrycznym zaprojektowanym z myślą o najdotkliwiej połamanych.
W ośrodku rehabilitacyjnym w Tarnowskich Górach, gdzie ludzie, których nazywano rehabilitantami odbierali jej nadzieję, rozpoczęła na przekór niedowiarkom  udowadniać, że wiedza medyków jest maleńka wobec wiary pacjenta.

A jednak kilka miesięcy pobytu w smutnym miejscu, Tarnowskich Gór okazały się potrzebne. Bez tego doświadczenia nie mielibyśmy siebie nawzajem.
Nie byłoby może potężnej dawki wiary i sił jaką Arturowi i Kaśce dał Wojtek.
Kasia w Bielsku - Białej postawiła już swoje pierwsze po wypadku kroki. Jeszcze nieporadne, jeszcze z pomocą, ale do przodu.
W gościnnym domu w Zakopanem ma małą siłownię: rotor - czyli rower z elektrycznym napędem, pionizator, domowej roboty kabinę z podwieszkami, dzięki którym można trenować każdy ruch eliminując opór tarcia.

Przez najtrudniejszy w życiu czas nie przebrnęła sama. Dzień w dzień jest z nią kochana mama, którą można byłoby wziąć za jej siostrę i Tomek, z którym Kasia chce stanąć przed ołtarzem. Jeśli będzie tak uparta jak jest dotąd - stanie.
Ojciec - ten jeden, jedyny - nasz wspólny, Niepojęty też jest.
Ziemski zawiódł. Ale zawsze jest coś w zamian, więc na Kasiowej drodze co chwilę pojawia się ktoś, kto staje się "drogowskazem".
Jest Wojtek. Jest poznana w Bielsku Iwona, która też przeszła przez elektryczną ciszę i przez beznadziejne rokowania a dziś chodzi wspierając się na zgrabnej laseczce w kwiaty.
Kasia też jest dla innych drogowskazem. Elektryczna cisza nie odebrała jej poczucia humoru. Umie żartować z tej ciszy, sama z siebie, błyskotliwie, pięknie.
Elektryczna cisza nie odebrała jej uroku - jest, jak była przed wypadkiem piękna, chyba nawet jeszcze piękniejsza.
Wiecie jaki jest najlepszy sposób na chorobę,  na niepełnosprawność, na każde arcy-trudne wyzwanie przed jakim stawia nas los? Traktując wyzwanie poważnie trzeba jednocześnie je oswoić i umieć się do niego uśmiechnąć.  Ci, którzy nad sobą płaczą, rzadko zdrowieją. Ci, którzy w siebie nie uwierzą,  raczej nie wstają z wózków inwalidzkich.
Arturowi, dzięki Kasi łatwiej było przetrwać trudny czas w smutnym miejscu Tarnowskich Gór.
Kasi - tak myślę  - dzięki Arturowi łatwiej było wykorzystać ten czas wbrew okolicznościom.
Tam, gdzie próbowano odebrać obojgu nadzieję, dawali ją sobie nawzajem w potężnych dawkach.

Kaśka - wierzę w to - też będzie kiedyś chodziła z odjechaną designerską laseczką jak Iwona.
Może zaprojektuje jakąś "męską" wersję designerskiej laseczki mojemu dzielnemu?
Obojgu pomaga 1%.